sobota, 19 lutego 2011

trochę później.

Musiałam iść do łazienki. No kurwa, jak się pije sześć litrów herbaty dziennie, to trzeba kiedyś sikać.
Zobaczyłam się w lustrze. Nikomu nie życzę takiego widoku.
Chociaż odnoszę nieodparte wrażenie, że gdyby Kot zobaczył mnie w takim stanie, przyniosłoby mi to dziką satysfakcję.
A potem byłoby mi strasznie głupio.

chciałam iść spać, przysięgam.

Jak to się wszystko potrafi sprzymierzyć przeciwko jednej osobie. Niby nic, a jak Ci taka kupa niczego przywali w mordę, to się okaże, że sklep by można z tym otworzyć i sprzedawać na wagę bez konieczności troszczenia się o dostawy.
Tak. Zamierzam się U Z E W N Ę T R Z N I Ć.
Zdaję sobie sprawę z tego, że naprawdę nic się nie dzieje. Ot, pojawiła się w nowa gra, ale zaraz po mojej rejestracji ją zamknęli, bo reset, bo zmiany, bo cośtam. I ktoś z tej okazji, żeby zwykłym graczom się nie nudziło, wrzucił na forum link do "kurewsko skomplikowanego, życie zżerającego zbioru najtrudniejszych zagadek w Internecie", co się Zest nazywa i w sumie klimat jest mniamuśny, ale całość jednak mi do gustu nie przypadła, bo... W sumie nawet nie wiem co. Może to dlatego, że nie lubię angielskiego.
W każdym razie siedziałam na gg z Kotem i raczyłam się tym z nim podzielić. On przeczytał instrukcję, a ja nie, w związku z czym objął prowadzenie, chociaż nikt się z nikim nie ścigał. Jak spytałam jak to się w ogóle rozwiązuje, w sensie, gdzie mam wpisać odpowiedź, zaczął mi tłumaczyć zagadkę. Jak zidiociałej gimnazjalistce, z politowaniem niemalże. Szpilka numer jeden.
Numer dwa jest taki, że rzeczywiście szło mu lepiej. A ja nie umiałam. Gapiłam się i nie wiedziałam o co chodzi. I znałam już zasady, wierzcie mi. Ale on uznał za stosowne zacząć tłumaczyć mi to, co już wiem. I mnie irytował. Bardzo mnie irytował, o czym nie omieszkałam go poinformować, bo (takkurważalmisiebiestrasznie) siedziałam już przed cholernym monitorem cała we łzach i nawet nie wiem z jakiego powodu, przecież to błahostka, drobiazg, pierdoła, bzdura. No, ale siedziałam i muszę z tym żyć. Blablabla, parę "kocham cię" dalej poszłam w końcu spać w miarę spokojna i bez zagrożenia, że dnia następnego będę wyglądać jak Azjatka, chociaż wcale nie tak kusząca jak one. Przegraliśmy cały dzień. W Diablo2, żeby nie było, że coś straciliśmy, chociaż, podejrzewam, wielu by miało obiekcje. Haha. I chyba było normalnie, nie wiem sklerozę mam, zaniki pamięci, nie wiem jak się czułam wczoraj (czy przedwczoraj, biorąc pod uwagę fakt, że jest przed drugą). Ale dzisiaj znowu było tak, jak było, ale też nie pamiętam czemu do momentu otwarcia gry, o której wspomniałam jakoś na początku (immortall.pl dla ciekawskich, chociaż zdaję sobie sprawę z faktu, że mojego bloga absolutnie nikt nie czyta. Jeśli jednak to czytasz, choć bardzobardzo wątpię to weź mi wstaw chociaż pusty komentarz, co?). Dlaczego tak? Ano, tutaj trzeba zahaczyć o inny aspekt mojego "życia". Internet. Który permanentnie zdycha, a jak żyje to nie otwiera połowy stron, na które chciałabym wejść. Prawdopodobnie router jest źle skonfigurowany, ale raz, że się na tym nie znam, a dwa, że jakbym się znała, to pewnie i tak coś zepsuję, a trzy, że nie znam passów, a cztery, że jak go zresetuję i nie skonfiguruję to już w ogóle po mnie. Powiązując (firefox mi to podkreśla, wtf?) oba wątki, jeśli jeszcze nie wydedukowaliście, to ja pomogę - rzeczona gra odmówiła współpracy i przez cały dzień mogę się gapić na to zajebiste kółeczko wczytującej się strony. Przywykłam, mogłabym się nawet z tym pogodzić szybko i bezboleśnie, gdyby nie fakt, że tuż przed otwarciem gry Kot nie zaproponował Diablo (pomysł porzucił na rzecz tworzenia postaci) oraz to, że, chociaż i tak już byłam wściekła, to non stop pisał mi o grze i JESZCZE ŚMIAŁ SIĘ PYTAĆ CZY KUPIŁAM TAM ZIEMIĘ POD DOM, a na dodatek zupełnie nie wiedział o co mi chodzi i czemu jestem zła. Drobną satysfakcję przyniosło mi zdobycie grubej przewagi w Zeście, ale nie na długo, bo przy którejś zagadce mi się znudziło. I to nie tak, że "trudne=nudne", tylko serio przestało mi się podobać. W końcu Kot oświadczył, że nasz wspólny znajomy ma Komandosa i Dzbany (które się kończą, jak pewnie większości wiadomo) i, że zamierza się do niego wybrać. I powiedział, że zaraz wróci. Jakąś godzinę temu dostałam telefon od tego znajomego (Daina) z Kotem w tle, że jest zlot i, że mam przyjechać. Kurwa, świetnie. Dla informacji - zloty (ś.p. Bruineny) są jedną z niewielu rzeczy, dla której chce mi się w ogóle żyć. Byłoby spoko, gdyby nie fakt, że z mojego zadupia w stronę większego zadupia jeżdżą tylko pociągi, tylko raz na godzinę i tylko do północy. Przypominam, że telefon zadzwonił o pierwszej. Jakby tego było mało jutro nie mogę ruszyć dupy nigdzie, bo matka wyjeżdża na cały dzień, a tego domu nie można zostawić samego, bo ucieknie. I to nie jest głupia wymówka - tu naprawdę zawsze ktoś musi być. Więc albo towarzystwo się ruszy tu, w co wątpię, bo za dużo zachodu, bo za daleko, bo za zimno, a poza tym - po co, kiedy ja nie piję i generalnie nie lubię się bawić. Zadzwonili do mnie raz, ale coś się stało z połączeniem, więc się rozłączyłam. Zadzwonili drugi raz, ale uciekłam do drugiego pokoju i się rozbeczałam, dostałam spazmów i zaczęłam hiperwentylować (hell yeah), więc, co tu kryć, rozmowa się nie kleiła, a raczej nie kleiłaby się, więc rozłączyłam się zawczasu. Potem dostałam jeszcze smsa o wymownej treści ":( Kasia.", który był tak wymowny, że nic mi nie mówił, a ja odpisałam dopiero po tym jak wróciło mi czucie w rękach, żeby się dobrze bawili, czego w sumie nie chciałam robić, ale taka prawda. FML, ogólnie rzecz biorąc, chociaż tak naprawdę nic się nie dzieje, prawda?